Zdążyłam z maturą a synek zaczekał - Artykuł
Znajdź nas na

Polub Familie.pl na Facebooku

Poleć link znajomym

Zdążyłam z maturą a synek zaczekał

Lekarz straszył mnie, że nie donoszę Wiktorka do terminu, a musiałam bo mój termin porodu pokrywał się z ostatnim egzaminem maturalnym. Byłam przerażona, wszyscy wokół obchodzili się ze mną jak z jakiem, słyszałam tylko: „za dużo nie chodź…”, „połóż się…”, „nie denerwuj się…”, „…bo urodzisz!”. Szczęśliwie Wiktorek nie chciał wychodzić na świat i pozwolił mi zdać całą maturę.

Zdążyłam z maturą a synek zaczekał

I zaczęły się dni wyczekiwania pierworodnego syna.  Robiłam wszystko, chodziłam, biegałam, skakałam, codziennie po schodach nawet biegałam, a tu nic, mój syn normalnie nie chciał opuścić brzuszka mamy. Wraz z narzeczonym byliśmy załamani, denerwowaliśmy się, a ja zrobiłam się strasznie drażliwa, tak bardzo chciałam już urodzić!

W 7 dniu po terminie byłam w szpitalu u lekarza Pani Doktor stwierdziła, że mam świetne predyspozycje  do urodzenia, ale dzidziuś nie pchał się na świat. Spytałam się czy dałoby się coś zrobić abym w końcu urodziła, i dało się…

Pani Doktor bardzo mocno mnie zbadała i kazała dużo chodzić oraz powiedziała, że czeka na mnie na dyżurze dziś w nocy. Oczywiście zastosowałam się do zaleceń lekarskich i 5h chodziłam i biegałam nawet po starym mieście. W końcu nie miałam już siły i pojechałam do dziadków (bo od nich bliżej do szpitala). Koło godziny 19 stwierdziłam, że jedziemy do szpitala, bo ja koniecznie chcę urodzić (muszę wspomnieć, że nie miałam skurczów)!

W szpitalu  nie chcieli mnie przyjąć więc niezrażona niechęcią pielęgniarek powołałam się na moją Doktor, od razu zostałam przyjęta. Gdy przyszła do mnie Pani Doktor, to znów powtórnie mnie zbadała i dosłownie w ciągu 10min dostałam skurcze.

Myślałam, że nie dam rady krzyczałam, wiłam się i nawet chciałam znieczulenie ,ale było już za późno. Przy 6 cm rozwarcia poszłam pod prysznic i skakałam na piłce, w ciągu 20 min miałam już 9 cm! I zaczęła się prawdziwa droga przez męki.

Gdzieś o godzinie 23:20 zaczęłam przeć i męczyłam się aż godzinę. Mój syn nie chciał wyjść, robiłam się coraz słabsza a dziubasek się cofał. Na koniec już nie miałam siły, jak parłam robiło mi się czarno przed oczami i odlatywałam, nie mogłam oddychać więc podali mi tlen.

Lekarka wraz z położną i innymi próbowali mi pomagać jak się dało, nawet na mnie wrzeszczeli, ale nie dawało rady. Aż w końcu zaparłam się najmocniej jak potrafiłam, zobaczyłam nożyczki w rękach położnej (ale nic nie czułam), potem jak odkłada i… usłyszałam krzyki radości, wyszła główka, a potem cała reszta!

Jak położyli mi syna (3760g, 59cm) na brzuchu poczułam przeogromną ulgę, radość i nagły napływ wielkiej miłości do tej małej istotki. Mój narzeczony stał podekscytowany i nie wiedział co ma robić tylko pytał czy wszystko w porządku już, jak się czuje itp. Gdy tak leżałam z synem na brzuchu, a obok stał szczęśliwy narzeczony zrozumiałam, że jestem najszczęśliwsza na świecie.

Później dowiedziałam się, że tak się męczyłam, ponieważ Wiktor ułożył się buźką do dołu (zazwyczaj dzieci rodzą się z buzią do góry) oraz rączką w buzi. Do tej pory wsadza sobie całą piąstkę do buzi i ją ssie (woli to niż smoczka).

Najnowsze komentarze

  • Awatar użytkownika aguska798
    aguska798Ikona zgłaszania komentarza
    Piękna opowieść:) Cud narodzin:-D
  • 79.185.*.*Ikona zgłaszania komentarza
    Gratuję szczęśliwego porodu! Zawsze wiedziałam, że młode mamy mają wiele samozaparcia i siły. Życzę wiele szczęśliwych chwil z synkiem i resztą rodziny.