W dzieciństwie cały rok oczekiwałam na ten dzień, w którym na znak pierwszej gwiazdki wszyscy zasiądziemy do stołu, będziemy śpiewać kolędy, śmiać się i nasłuchiwać dzwonka, który zwiastował pojawienie się Gwiazdora we własnej osobie... Potem było pytanie: - Byłaś grzeczna w tym roku? - zadane tubalnym głosem przez pana w wielkiej futrzanej czapie i z długą białą brodą.
Jego strój zupełnie odbiegał od standardowego czerwonego ubrania Mikołaja! Bo Gwiazdor – to on u nas roznosi prezenty – wykazywał się każdego roku niezwykłą inwencją: jednego roku miał kolorowe bombki przyczepione do czapki, innego wielką drewnianą laskę, a jeszcze innego płaszcz ozdobiony gałązkami świerku.
I absolutnie nie przeszkadzało nam to, ze nie przypomina oglądanego w tv Mikołaja, bo to był NASZ Gwiazdor – jedyny w swoim rodzaju! W kościele pierwsze kroki kierowało się do szopki i z szeroko otwartą buzią oglądało scenę przedstawiająca narodziny małego Jezuska. Wiara była wtedy tak dziecinnie bezwarunkowa i szczera...
Z czasem, w miarę upływu lat, Boże Narodzenie przestało być czasem spotkania z Gwiazdorem i dziecięcej radości... Codzienność przyćmiła to, co kiedyś było ważne. Dorosłość na pewien czas odarła Święta z ich czaru i sprawiła, że musiałam na nowo go odnaleźć... Pomogła mi w tym moja córka...
Nasze pierwsze wspólne Święta spędziliśmy już tutaj, w rodzinnym domu męża. Były to Święta pod każdym względem wyjątkowe - czas spokoju po burzliwych wydarzeniach całego roku: narodzinach Julki, przymusowej wyprowadzce z wynajmowanego mieszkania, zamieszaniem związanym z przeprowadzką tutaj; czas refleksji nad tym, na jakim etapie jesteśmy i co przyniesie kolejny rok oraz czas radości z patrzenia na naszą córeczkę chłonącą atmosferę Bożego Narodzenia wszystkimi zmysłami, tak, jak tylko dziecko potrafi...
Poza tym przy stole zasiedliśmy w 11 osób – wraz z całą mieszkającą tu rodzina męża. W tak licznym gronie nigdy Świąt nie spędzałam ( w domu było nas 5) i nawet nie sądziłam, że kiedyś będę! Życie jednak przynosi nieprzewidziane wydarzenia i zmiany, których możemy nie chcieć, a które w gruncie rzeczy wychodzą nam na dobre...
Zeszłoroczne Święta spędzone w tym samym gronie – mimo planów, że pomieszkamy tu tylko „przez chwilę” - były już w całości wypełnione dziecinnym śmiechem i ekscytacją. Strojenie choinki – bezdyskusyjnie żywej! - było wydarzeniem na miarę stąpania po księżycu! Szeroko otwarte oczy wpatrzone w migoczące światełka, rączki wędrujące od jednej bombki do drugiej i słodkie: „Mama, mogiem łapać?”.
Julka miała już prawie 2 latka i od 17:00 razem z kuzynem i kuzynka siedziała na kanapie nasłuchując dzwoneczka... Zupełnie jak ja kilkanaście lat temu.... Pojawienie się Gwiazdora – co prawda ubranego już tradycyjnie na biało-czerwono – przyprawiło Julkę o łzy, ale za to ile potem było radości z prezentów!
Po kolacji wigilijnej spędzonej w dużym, rodzinnym gronie i wizycie u moich rodziców, zaszyliśmy się w pokoju tylko we troje. Cieszyliśmy się sobą, naszą małą rodziną. Julka zmęczona wrażeniami zasnęła przy melodii kolęd, a my patrzyliśmy na jej buźkę oświetloną kolorowymi lampkami i nie mogliśmy uwierzyć, że oto mamy takiego malutkiego, cudownego człowieczka...
W pierwszy dzień Świąt msza i Julka przez całe 40 minut stojąca przy żywej szopce. Był króliczek, kury, a nawety mała owieczka, a wśród nich figurki Maryi, Józefa i Jezuska. Pytanie za pytaniem: „Mamo, a cio to? A cio to zia dzidzia? A ciemu ona lezi w śjomie? A gdzie jeśt jego tatuś?”, sprawiły, że sama zaczęłam na nowo odkrywać tajemnice Bożego Narodzenia i niczym dziecko przeżywać ten cud narodzin... Zobaczyć Boże Narodzenie oczyma mojej córki – tego było mi trzeba!:)
W tym roku znowu zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy w gronie całej rodziny. Po kolacji pojedziemy do moich rodziców, bo już tego samego wieczoru chcemy podzielić się opłatkiem i być blisko siebie.
Podczas kolacji jak zawsze łamanie opłatkiem rozpocznie najstarsza osoba w rodzinie, czyli babcia męża, potem po kolei wszyscy się podzielimy i złożymy sobie życzenia. Zdrowia, spełnienia marzeń, zgody... Popłynie niejedna łza wzruszenia... Potem będzie wspólna wieczerza pełna gwaru naszej trójki urwisów, które wychowują się praktycznie razem. Każdy przyniesie kilka potraw, w efekcie czego stół szybciutko się zapełni.
Na koniec do drzwi zapuka Pan w czerwonej czapce z workiem pełnym prezentów. Będzie rozszarpywanie papieru i wstążek, okrzyki radości i wspólna zabawa. A my: rodzice będziemy się śmiać i płakać na przemian to z z radości, to ze wzruszenia...:) Bo to rodzina sprawia, ze mogę w pełni przezywać cud Świat – tak jak Święta Rodzina była razem tej wyjątkowej nocy ponad 2 tysiące lat temu – tak teraz, każdego roku, my powinniśmy być blisko tych, których kochamy...
Dla mnie Boże Narodzenie jest dniem, w którym szczególnie mocno dziękuje Bogu za to, że mam wspaniałych bliskich: moją małą familię, czyli ukochanego męża i córeczkę i wszystkich pozostałych najbliższych: rodziców, rodzeństwo, babcię, dziadka, szwagrów, ich żony i dzieci.
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam, by były przede wszystkim RODZINNE, spędzone w atmosferze ciepła, spokoju i bliskości.
Mama Julki