Nasze najśmieszniejsze historie wakacyjne KONKURS
- Zarejestrowany: 18.03.2008, 09:47
- Posty: 6183
Hotel Ustroń zaprasza na komfortowe i pełne atrakcji wakacje z dzieckiem!
Do zdobycia voucher na tygodniowy pobyt wakacyjny dla 3 osób w SPA & Wellness Hotel Diament Ustroń**** o wartości 2975 zł - dla dwóch osób dorosłych i dziecka do lat 6 (dziecko powyżej 6 lat dopłata 99 zł). W pakiecie: 7 noclegów z pełnym wyżywieniem (śniadania i obiadokolacje) oraz parking.
Aby zawalczyć o tę fantastyczną nagrodę wystarczy:
1. Polubić stronę Hoteli Diament na FaceBooku znajdującą się pod adresem www.facebook.com/hotelediament
2. Opisać w tym wątku swoją najbardziej zabawną wakacyjną przygodę
Na udział w zabawie macie czas
do 18 czerwca (włącznie)!
UWAGA! Zdobywca nagrody ma obowiązek odprowadzenia podatku dochodowego w wysokości 10% jej wartości.
Doskonałą zabawę gwarantuje SPA Ustroń
- Zarejestrowany: 03.10.2010, 17:30
- Posty: 25
Moje naśmieszniejsze wakacje przeżyłam w Bułgarii. Mąż pracował tam na kontrakcie, a ja dojechałam do Niego na cały lipiec. Kolegami z pracy Męża byli Bułgarzy, prawie nie mówiący po angielsku, więc naturalnym jest że w takiej sytuacji ludzie dogadują się na migi. No i tu się zaczęła jazda, bo Bułgarzy potakują głową gdy mówią nie, a Kręcą jeśli chcą czemuś przytaknąć. Myli się ten kto uważa że można się łatwo przestawić – nawet kiedy się o tym myśli to ciężko zapanować nad głową, zwłaszcza jeśli porozumiewasz się niewerbalnie. Ileż ja gaf zaliczyłam „potakując” że coś mi się podoba czy smakuje. W restauracji nie mogłam skończyć zamawiania bo ilekroć kelner mnie pytał, nawet po angielsku, czy to już wszystko, okraszałam swoje „yes” kiwnięciem głową, więc dalej stał przy mnie z konsternacją. Trochę mnie to śmieszyło, a trochę irytowało, bo wzbudzałam wielkie zainteresowanie, czego nie lubię. Życie dopisało do tej historii niefortunny, acz zabawny epilog. Podczas wyprawy jeepami w góry wypadłam z auta – nic się wielkiego nie stało, ale założono mi kołnierz ortopedyczny. No i problem sam się rozwiązał. A ile wszyscy mieli uciechy żartując że Mąż mnie wypchnął żeby się już więcej za mnie nie tłumaczyć…
- Zarejestrowany: 03.10.2010, 17:30
- Posty: 25
Moje naśmieszniejsze wakacje przeżyłam w Bułgarii. Mąż pracował tam na kontrakcie, a ja dojechałam do Niego na cały lipiec. Kolegami z pracy Męża byli Bułgarzy, prawie nie mówiący po angielsku, więc naturalnym jest że w takiej sytuacji ludzie dogadują się na migi. No i tu się zaczęła jazda, bo Bułgarzy potakują głową gdy mówią nie, a Kręcą jeśli chcą czemuś przytaknąć. Myli się ten kto uważa że można się łatwo przestawić – nawet kiedy się o tym myśli to ciężko zapanować nad głową, zwłaszcza jeśli porozumiewasz się niewerbalnie. Ileż ja gaf zaliczyłam „potakując” że coś mi się podoba czy smakuje. W restauracji nie mogłam skończyć zamawiania bo ilekroć kelner mnie pytał, nawet po angielsku, czy to już wszystko, okraszałam swoje „yes” kiwnięciem głową, więc dalej stał przy mnie z konsternacją. Trochę mnie to śmieszyło, a trochę irytowało, bo wzbudzałam wielkie zainteresowanie, czego nie lubię. Życie dopisało do tej historii niefortunny, acz zabawny epilog. Podczas wyprawy jeepami w góry wypadłam z auta – nic się wielkiego nie stało, ale założono mi kołnierz ortopedyczny. No i problem sam się rozwiązał. A ile wszyscy mieli uciechy żartując że Mąż mnie wypchnął żeby się już więcej za mnie nie tłumaczyć…
- Zarejestrowany: 17.09.2010, 14:30
- Posty: 394
Ja miałam śmieszną przygodę związaną z nazewnictwem. Jakoś nigdy nie przywiązywałam wagi do rzadko spotykanych w otoczeniu słów i nazywałam rzeczy według ich funkcji. W wakacje co roku jeździliśmy (ja, brat i rodzice) nad morze. Ponieważ droga zajmowała około 7 godzin, robiliśmy przynajmniej dwie przerwy na herbatę. Własne szklanki, własna herbata w termosie, a stawialiśmy sobie te szklanki na tyle samochodu przy otwartym bagażniku. I kiedyś jedziemy sobie trasą, a ja widząc auto przed nami: "Po co mu ta dodatkowa półka na szklankę?" Myślałam o spojlerze Mój młodszy brat jeszcze długo pokładał się ze śmiechu na siedzeniu obok
- Zarejestrowany: 11.01.2011, 12:37
- Posty: 9
Witam,
w całym moim 25 letnim wakacyjnym życiu zdarzyło się wiele wakacyjnych historii, które teraz ciężko sobie przypomnieć, ale pamiętam jak w jedno lato chyba w 96 roku wybraliśmy się całą rodziną w góry. Pierwsza historia zdarzyła się na dworcu PKP, gdzie czekając na pociąg z megafonu odezwał się kobiecy głos oznajmiający godzinę odjazdy pociągu i małe opóźnienie. Na moim młodszym bracie zrobiło to takie ogromne wrażenie iż pomyślał, że chyba jest w kościele, bo przy wszystkich zgromadzonych ukląkł i się przeżegnał. Śmialiśmy się chyba pół drogi, w drodze też nie zostawiał nas beż humoru, w domu mieliśmy krowę biało-czarną więc jak po drodze zobaczył brązową zapytał, skąd tu są tak duże psy. :)
Druga historia zdarzyła się nie dawno. Razem z mężem spaliśmy na polu kampingowym. Wspólne prysznice itp. Na polu poznaliśmy kilku miłych ludzi, z którymi się trzymaliśmy. Pewnego wieczoru zabrałam żel pod prysznic, majtki zawinęłam w ręcznik i wyruszyłam do "łazienki kampingowej". po drodze stanęłam z nowymi znajomymi, zamieniłam dwa zdania i poszłam pod prysznic, stojąc w kolejce podszedł do mnie jeden z kumpli i zapytał czy Ty czasem czegoś nie zgubiłaś - Nie!- na pewno? - zapytał, po czym wyciągnął z kieszeni moje czerwone majtki. Czułam tylko jak się rumienię. Oczywiście nieomieszkali poinformować mojego męża - twoja żona gubi już majtki - a dla mnie to był taki wstyd, a dla reszty masa śmiechu. :)
pozdrawiam,
Ania
- Zarejestrowany: 29.05.2009, 08:30
- Posty: 15
Generalnie to śmieszne to nie jest ;)!
Jednak warto o tym wspomnieć, bo los niedawno pokazał mi jak bardzo lubi płatać figle.
8 lat temu razem z rodzicami pojechaliśmy do najdłuższej wsi w Polsce- Zawoi, ofertę znaleźliśmy w gazecie (nie
było wtedy jeszcze mowy o internecie). Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wygląd budynku znacznie różnił się od
tego na zdjęch, ale pokoje były na pozór okej, więc nie robiliśmy afery. Jedzenie średnio nam smakowało,
każdego dnia na śniadanie, obiad, kolację dostawaliśmy jajka i kurczaki (jak się później okazało, rodzina
właścicieli miała farmę drobiu). Jednak pewnej nocy obudziły nas dziwne hałasy, podejrzenia które mieliśmy były
aż dziwne- myszy? Tak... mieliśmy w pokoju 3 wielkie czarne myszy, nie mówiąc już o syfie pod łóżkami, który
pokazal się kiedy je przesuneliśmy. Szkodniki musieliśmy usunąć sami, bo Pani właścicielka się brzydziła.
Miałam wtedy 13 lat i postanowiłam sobie, że nigdy więcej tam nie przyjadę.
Kilka tygodni temu na facebooku wygrałam weekend w górach, bardzo się ucieszyłam, nawet jeśli to weekend w
najdłuższej wsi w Polsce. Kiedy zobaczyłam adres- zaniemówiłam. Okropny ten los!
- Zarejestrowany: 06.12.2009, 13:08
- Posty: 13
Moja historia może nie należy do najśmieszniejszej, ale często wspominam ten jeden najgorszy dzień w życiu. Otóż mając 14 lat zdecydowałam sama że wybiorę sie w podróz do babci zupełnie sama. Będać na dworcu stwierdziłam że mogłabym zaoszczędzić parę groszy na bilecie PKS i wsiądę w pociąg pospieszny tańszy o 5 zł :)
Gdy już wygodnie usiadłam w przedziale na 5 min przed odjazdem okazało się, że pociąg do którego wsiadłam jedzie w zupełnie innym kierunku... wiele czasu nie miałam na przesiadkę, ale udało się... Usiadłam wygodnie wyjmując krzyżówke.. przecież godzinę czasu miałam... Gdy już ruszyliśmy to dla mnie była pełna ekscytacja, że w końcu jadę sama i to pociągiem nie informując o tym mojej mamy... No i jadę jeden przystanek następnie drugi i następny... Pochłonięta krzyżówką nie zauważyłam, że przystanek na którym miałam wysiąść właśnie ominęłam... W popłochu schowałam wszystko do reklamówki założyłam plecak na plecy i ruszyłam ku wyjścia... Co mogłam zrobić... Zaczęłam szarpać drzwi i w pewnym momencie między przedziały wszedł mężczyzna.. Złapał się za głowe jak zobaczył, że szarpie się z drzwiami z zamiarem skakania... Otóż otworzyłam te drzwi i tylko usłyszałam od tego pana- "Niech pani nie skacze!" na to ja odparłam-" Nic mi nie będzie" i bach... kilka koziołków tłum ludzi patrzy na mnie... Wstałam cała poobijana, bolała głowa, całe plecy we krwi i siniaki na nogach to efekt mojej podróży... A ludzie?... Tylko stali i patrzyli... Nikt nie zareagował
Teraz wsiadając do pociągu uważnie sprawdzam z którego peronu odjeżdża pociąg a także ilość przystanków
- Zarejestrowany: 25.04.2012, 13:36
- Posty: 87
15 lat temu rodzice zabrali mnie i brata na wakacje na Gran Canarię, która słynie z dużej ilości niemieckich turystów. Kiedy przyjechaliśmy do hotelu rezydent wręczył nam bloczki z kartkami na posiłki:innego koloru na śniadanie, obiad i kolację, inne dla osób dorosłych i inne dla dzieci. Pojawiając się w restauracji hotelowej kelner odrywał karteczki i wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że nam odrywał tylko kartki z bloczków dla dorosłych. Mojego tatę ogarnął strach, bo przy 3 dniu pobytu kończyły nam się karteczki i obawiał się że nie będziemy mieli co jeść...Niestety tato nie znał ani angielskiego, ani niemieckiego i próbował dogawać się z kelnerami na migi:) W pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął krzyczeć" Scheisse, Scheisse, Scheisse", bo tym własnie określeniem na Śląsku wyraża się swoje zdanie o czymś co jest kiepskiej jakości lub źle zorganizowane. W języku niemieckim wiadomo co słowo to oznacza...kelnerzy tak się wystraszyli, przybiegł kierownik restauracji i od następnego dnia nikt od nas nie chciał już żadnych karteczek, a jak wchodziliśmy do restauracji to cała obsługa kłaniała się w pas i witała nas w języku niemieckim, zwracając się do nas używając naszych imion i nazwiska. Dopiero, kiedy po tej aferze wyszliśmy z restauracji uświadomiłam tacie, co Scheisse oznacza w języku niemieckim, a on nieświadom znaczenia myślał, że oni go zrozumieją jako "źle, źle, źle". Śmiechu nie było końca i od tego czasu tato jest bardziej ostrożny w używaniu gwary za granicą.
Wyjechaliśmy w ubiegłym roku na wczasy nad morze bałtyckie, do Sarbinowa. Któregoś dnia wybraliśmy się na obiadek do takiej fajnej knajpki. W pewnym momencie nasz synek 4letni Kubuś zawołał do toalety. Ponieważ był już dużym chłopcem jak na samodzielne wizyty w toalecie, pokazaliśmy mu w którym kierunku ma się udać (siedzieliśmy blisko) i poszedł. Po chwili wrócił do nas i mówi : "Mamusiu,nie mogę zrobić siku bo nie mam swojej karty kredytowej". Wybuchnęliśmy oboje śmiechem, Okazało się, że na drzwiach toalety,nad klamką jest szczelina,w którą należy wsunąć specjalny żeton zakupiony u barmana.
Swoją drogą - była to dla nas wielka nowość. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z płatnymi toaletami w lokalach gastronomicznych...
- Zarejestrowany: 23.11.2010, 22:20
- Posty: 62
Parę lat temu wybraliśmy się na wakacje w góry okolice Zakopanego do znajomych. Nasi chłopcy mieli wtedy 4 i 5 lat. Wakacje były bardzo udane, bo piesze wycieczki szlakami górskimi bardzo się wszystkim podobały. Nie odważyliśmy się wejśc na Giewont, bo nasi synowie byli na to za mali za to oglądaliśmy ten szczyt co dzień rano po wyjściu z domu. Młodszemego syna ten szczyt bardzo ciekawił i marzył, że kiedyś wejdzie na tę górę. Stołowaliśmy się u naszej znajomej, która przyrządzała nam pyszne domowe obiadki. Pewnego dnia kiedy padał deszcz zostaliśmy w domu. Nasza znajoma przygotowywała nam ruskie pierogi. Nasz syn bardzo chciał jej pomagac, stał i patrzył jak ona sprytnie klei te pierogi. Kiedy pierogi były gotowe, znajoma nakryła je czystą ściereczką i wróciła do mnie dopic kawę. Za chwilę usłyszeliśmy głos naszego synka : Mamo, ciociu zobaczcie jaką górę Giewont ulepiłem". Wpadliśmy do kuchni rzeczywiście z pierogów piętrzyła się duża góra. Byłam załamana, tyle pracy na nic, bo pierogi nie nadawały się do uratowania. Ale znajoma umiała zrozumiec dziecko, powiedziała, że zamiast pierogów będzie siadłe mleko z ziemniakami a pierogi zjedzą kurki. Do tej pory wspominamy tę górę Giewont.
- Zarejestrowany: 17.06.2012, 11:12
- Posty: 1
Pierwsza historyjka z moim tatą ,który słabo zna angielski i przy zamawianiu wina do obiadu wyszłam śmieszna scenka :)
WINO TU I TU POPROSZĘ - TATO POKAZUJE NA SIEBIE I MOJĄ MAMĘ - CHODZI MU OCZYWIŚCIE O 1 LAMPKĘ DLA NIEGO I MAMY ,ŻE KELNER MA TU POSTAWIĆ :)
A KELNER PYTA SIĘ JESZCZE RAZ TWO END TWO ?-ZROZUMIAŁ , ŻE TATO CHCE ZAMÓWIĆ PO DWA WINA NA OSOBĘ I Z NIEDOWIERZANIEM PYTA DRUGI RAZ ,A TATO MU POZAKUJE ZNOWU TU I TU -SIEDZIMY Z BOKU I ŚMIEJEMY SIĘ Z MĘŻEM DO ŁEZ,TŁUMACZĘ TATCIE CO KELNER ZROZUMIAŁ I ONI TEŻ ZACZYNAJĄ SIĘ ŚMIAĆ :)
Druga historyjka
Po całodniowej wycieczce w Tunezji na Saharę wracamy busem i mamy niezwykłą przygodę -burzę piaskową ,jesteśmy troszkę zestresowani bo bus "tańcuje" po drodze, a nasze pociechy bawią się w najlepsze i młodsza 5-latka stwierdza co za dziwy z nieba sypie tyle piachu :) -niedowiary u nas tylko sypie śnieg i pada deszcz!
- Zarejestrowany: 05.07.2009, 12:56
- Posty: 1
Moja historia wydarzyła się pięć lata temu.Oboje z mężem wyjechaliśmy ze związku emerytów nad morze.Wszyscy się dziwili bo mieliśmy niespełna 40 lat.Co wy tam będziecie robić , z dziadkami jedziecie?-padały pytania od znajomych.Tymczasem okazały się to najwspanialsze wakacje .
Już w pierwszym dniu kłótnia kto ma zająć domek na parterze.Hm...... pojawili się weterani, zasłużeni mocno schorowani.MInęły dwa dni.Wieczorek zapoznawczy ognisko i pierwsze ługi bugi.Kto na parkiecie? Ano pierwsi weterani, schorowani na serce i kręgosłup.Tańce trwały do rana.
Kilka dni pózniej pada historia z zycia jednej z uczestniczek turnusu. Ogrominie gestykulując jedna pani do drugiej opowaiada jak to kiedyś miała wysokie ciśnienie 250/160.Współczująca jej Pani mocno patrzyła w oczy opowiadajacej ,co chwila trzymała się za głowę i współczuła jej z całego serca.Tymczasem my niepozornie usłyszęliśmy jak to parę razy padała na podłogę ,piła herbatę z melisy i krople waleriany.Cudo w każdym wymiarze!!Ona jedno to przeżyłą i dlatego warto jeszcze dziś pojechać do apteki.......
Kiedy byłam młoda (czyli dawno, dawno temu) spędziłam tydzień wakacjacji na włoskiej ziemi. To było miejsce - raj, gdzie wszyscy mężczyźni chcieli się ze mną żenić (gdyby mnie dziś widzieli...:)) i gdzie pierwszy raz spróbowałam wina (o czym mojej córeczce cicho szaaa...). Od wina i pewnego mężczyzny zakręciło mi się w głowie do dziś - choć raczej komiczne to nie było. Zabawniejszy był fakt, że mój przyszły małżonek, który również pierwszy raz spędzał swój wolny czas za granicą postanowił przede mną pochojraczyć i pokazać mi okolice, których w sumie nie znał. I nawet wszystko "szło" dobrze - romantyczny klimat, ciekawa rozmowa, nasze błyszczące oczy ze wzajemnego zachwytu i piękne miejsca...,aż brakło nam benzyny! To był nasz pierwszy sprawdzian radzenia sobie z sytuacją kryzysową ( taka mała rozgrzewka przed tymi większymi w naszym życiu). Cóż było robić? "Zakasaliśmy rękawy" i popchaliśmy szanowną fiestę pod górkę i z górki w poszukiwaniu stacji
( jakoś nie przyszło nam do głowy po prostu wziąść kanister, bądź zatrzymać kogoś i poprosić o pomoc). Kiedy dotarliśmy do upragnionego celu, z wysiłku nie umiałam nic mówić...,a Tomkowi zabrakło słów, gdy zobaczył napis: w niedzielę NIECZYNNE! Właśnie wtedy nauczyłam się niewybrednych włoskich słów oraz tych łagodniejszych (Madonna...,Dio mio! ). A także sformuowania - Sono il suo schiavo! - jestem Twoim niewolnikiem - które powtarzaliśmy z wdzięcznością miłemu Włochowi, który "zapakował" nas na swoją przyczepkę!
P.S. Oczywiście nie jest to odp. na post nr 21, tylko moja wypowiedź na konkurs - przepraszam za niewłaściwą formę wysłania.
- Zarejestrowany: 06.09.2011, 06:19
- Posty: 4
Bliskie spotkanie Julka z naturą
Występują:
Julek – 3 lata
Pelikan – wiek nieokreślony
Miejsce:
Zoo Safari w Dvůr Králové, Czechy
Akcja:
W ubiegłe wakacje razem z Julką i Julkiem wybraliśmy się do nietypowego ogrodu zoologicznego – miejsca, gdzie wyrażenie „bliskie spotkania z przyrodą” nabiera dosłownego znaczenia, o czym najbardziej przekonał się Julek…
Kiedy spacerowaliśmy po wybiegu dla ptaków, Julek ni stąd, ni zowąd postanowił zaprzyjaźnić się ze stojącym nieopodal pelikanem i przechodząc obok niego, pogłaskał go po ogonie. Nikt nie przypuszczał, że ptak, zamiast grzecznie się przywitać, odwróci się i dziobnie Julka… w pupę. Na szczęście uszczypnięcie było lekkie, a Julek, na początku przestraszony, już po chwili zaczął się śmiać.
Po powrocie z wakacji dumnie pokazywał babci i dziadkowi miejsce, w które „udziobał go plawdziwy pelikan” ;)
A to Julek ze swoim "kolegą" tuż przed nawiązaniem bliskiego kontaktu :)
- Zarejestrowany: 12.07.2010, 08:47
- Posty: 39
Pamiętam jak razem z mężem wybraliśmy się na wycieczkę do Egiptu. Była to nasza wspólna podróż w ciepłe kraje, dlatego wspominam to bardzo mile. Nie tylko przyjemne chwile z bliską mi osobą powodują na mojej twarzy uśmiech, jest jeszcze jedna zabawna historia. Któregoś popołudnia, wybraliśmy się wraz z mężem do starej części Hurgady zakupić tytoń to shisha. Miał kosztować 10 dolarów, a ja jak to ja i w tamtejszym zwyczaju turystów zaczęłam się targować ze sprzedawcą. Nie dość, że targując łączyłam ze sobą język angielski i niemiecki, na przemiennie, że aż sprzedawca zgupiał i w końcu zapytał się : " na który język się decyduje, bo jak ja chcę to możemy jeszcze dołączyć język rosyjki, fransuski albo czeski " . Mówił to z takim wielkim uśmieszkiem na twarzy. Wybrałam język angielski, tylko, że w moim wydaniu nie należy on do najlepszych i zamiast przy targowaniu powiedzieć : "nine" powiedziałam "night". Facet spojrzał na mnie poczym na niebo i powiedział, że noc zaczyna się o "eleven". I zamiast zapłacić 9 dolarów zapłaciłam 11:) i tak wyszły nici z mojego targowania. Od tamtej pory systematycznie uczę się języka angielskiego.
- Zarejestrowany: 09.05.2009, 21:04
- Posty: 66
Drogia Redakcjo !
To był mój pierwszy wyjazd na Mazury, pierwszy z mężem i teściami. Cieszyłam się bardzo, bo nigdy nie byłam jeszcze w tym cudownym zakątku Polski, a dużo słyszałam o pięknych krajobrazach i dziewiczej przyrodzie.
Zdecydowaliśmy, że parę dni spędzimy na łódce, to znaczy ja nie wiedziałam z czym to się dokładnie wiąże, ale zaufałam i poddałam się mojej mazurskiej przygodzie :)
I choć obawiam się nieco wody, było naprawdę super, pozdrowienia z innymi żeglarzami, dźwięki szant śpiewanych w przystaniach... Pewnego popołudnia, po dość gorącym dniu pogoda zaczęła się szybko zmieniać, nim zdążyliśmy dopłynąć do brzegu złapała nas ostra ulewa...daliśmy radę, ale nasze ubrania potrzebowały suszenia... zrobiliśmy sobie małą suszarnię, która wyglądała tak:
Prawdza, że widok malowniczy :)
Wakacje na Mazurach wspomianm z dużą nostalgią i mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę :)
- Zarejestrowany: 29.07.2008, 23:42
- Posty: 146
Jakieś 5-6 lat temu, kiedy jeszcze miałam pieska Timiego i zawsze na wakacjach wychodziłam z nim na spacer spotykałam wielu wakacyjnych sąsiadów. Poznałam bliżej zwłaszcza dzieci i osoby starsze. Wśród nich była dziewczynka Ania, która miała pieska o imieniu Shrek. Pewnego dnia turystka sąsiadka zaczepiła mnie na spacerze i mówi do mnie...."jaka ta Ania niegrzeczna!Ja się jej pytam jak na imię ma pies, a ona mi mówi, że srak!" Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, ale wytłumaczyłam sąsiadce, że Ania jej dobrze powiedziała, a piesek to nie srak, a Shrek taka postać z bajki!;)
- Zarejestrowany: 18.10.2010, 19:03
- Posty: 69
"Po noszemu czyli..."
Gdy myślę o najśmieszniejszych wakacjach mam przed oczami od razu pewną sytuację…
Byliśmy rok temu z całą rodziną w Krakowie. Zamieszkaliśmy w ekskluzywnym hotelu przez który przewijali się goście z całego świata. Gdy tak sobie odpoczywaliśmy w pokoju do drzwi zaczął ktoś pukać. Mąż szybko się poderwał i z rozmachem je otworzył. Boy hotelowy stojący za drzwiami nieźle się wystraszył! Mąż za to niezrażony z szerokim uśmiechem wypalił:
- Klupoł żeś sam?
Biednego chłopaka zamurowało na minutę po czym odparł:
- I don’t understand you!
Po czym szybko uciekł… Mąż zdziwiony jego reakcją zaczął marudzić, że w polskim hotelu już mówią tylko po angielsku. Nie wpadł na to, że dla tego młodego chłopaka gwara śląska brzmi jak obcy język. Młodzieniec pewnie do dnia dzisiejszego zastanawia się w jakim języku mój ukochany do niego przemówił…
- Zarejestrowany: 27.10.2009, 16:39
- Posty: 10
Tak się akurat w naszym życiu pechowo składało, że rzadko mogliśmy pozwolić sobie na urlop, więc gdy moja bratowa zaprosiła mnie i córeczkę na dwa dni do Krakowa nie trzeba nas było na ten wyjazd namawiać :). Bratowa załatwiała swoje służbowe sprawy, a my miałyśmy czas na zwiedzanie :).
To był pierwszy i jedyny jak do tej pory raz, gdy moja mała mieszkała w hotelu. Wszystko, więc ją ciekawiło, o wszystko pytała, wszystkiemu się dziwiła. Chciała zrozumieć, co to hotel? Kto to ten pan, z którym rozmawiałam? Tłumaczyłam, więc spokojnie, że ten pan pracuje właśnie w tym hotelu, że użyczy nam pokoiku, w którym będziemy mogły sobie spać itd. Po odpowiedzeniu na pytania córeczki, nie zastanawiając się nad tym, że mała słucha zaczęłyśmy z bratową dyskusję na temat miejsca naszego pobytu, w tym komentując również wdzięki owego pana i nazywając go niezłym ciachem :). Oczywiście nie uszło to jej uwadze, bo zaraz padło pytanie, dlaczego ten pan jest ciachem, przecież jego się nie da zjeść. Pamiętam nieźle się z bratową ubawiłyśmy próbując to małej wytłumaczyć :). O całej sprawie jednak szybko zapomniałyśmy rozkoszując się klimatycznym Krakowem, niespiesznie zwiedzając, spacerując…
Jakiś czas po powrocie do domu odbył się rodzinny obiad z okazji okrągłych urodzin mojej mamy. Wszyscy zebrali się przy stole i rozmawiali. W którymś momencie pada pytanie do mojej córci: Nikolka a gdzie byłyście z mamusią? Na co Nikolka odpowiada ze stoickim spokojem:
Aaaaa w Krakowie… - po czym, po chwili ciszy dodaje:
- I wiesz wujek, mama spała u takiego pana, niezłego ciacha…
Omal się nie udławiłam słysząc, co mała powiedziała, podobnie jak reszta rodziny i tylko Monika wybuchła gromkim śmiechem. Mnie natomiast do śmiechu nie było widząc minę mojego męża :). I pomimo, że przetłumaczyłyśmy z Moniką tą niefortunną wypowiedź mojej rezolutnej córeczki to mąż jeszcze przez długi czas zerkał na mnie podejrzliwie :).
To były moje pierwsze i ostatnie darmowe wakacje. Na kolejne mąż nie chciał się już zgodzić, nie wiem może nie lubi ciastek? Albo nie chciał, żeby mi w boczki poszło ;).
Być może dzięki Wam to się zmieni? No właśnie, a macie jakieś ciacha? Jeśli tak to ja Rafaello poproszę ;).
Kto w SPA&Wellness dba o ciało i ducha, ten ma rację!
Nam również się marzą rodzinne tam wakacje!
A Wasz hotel, to przecież Diament wśród Hoteli!
Dlatego prosić chcę się dziś ośmielić:
To nas, Kochani do Ustronia dziś zaproście,
przysięgam najsłodsi będą z nas goście! ;)
- Zarejestrowany: 29.07.2009, 22:58
- Posty: 2
Zanim nasza córka Julcia pojawiła się na świecie udało się nam spędzić wakacje tylko we dwoje w naszym ukochanym Zakopanem. Byliśmy wtedy młodą parą z dwuletnim stażem i to były nasze pierwsze wspólne wakacje. Piękny hotel, wspaniałe widoki, cudowna letnia pogoda i majestatyczne góry. Byliśmy młodzi, zakochani i zachłysnęliśmy się sobą i tą cudownością na całego. Na wakacje wyjechaliśmy pod koniec czerwca i mieliśmy całe dwa tygodnie tylko dla siebie.
Trzeciego dnia pobytu, mój ukochany powiedział do mnie, że dzisiejszy wieczór będzie wyjątkowy i że zabiera mnie na kolację do wspaniałej restauracji i żebym była gotowa na 18:00. Był 28 czerwca, piękny, letni wieczór a ja wiedziałam, że to będzie TEN wieczór. Cała szczęśliwa, rozentuzjazmowana i niecierpliwa, przygotowałam się najlepiej jak mogłam i w pełnym rynsztunku dałam się porwać na tą zaręczynową kolację.
Zarezerwowany stolik, kwiaty i te porozumiewawcze spojrzenia między moim chłopakiem a kelnerem, dały mi 100% pewności, że zaraz na moim palcu zalśni najpiękniejszy z najpiękniejszych pierścionków zaręczynowych.
Krótko po tym jak usiedliśmy do stolika usłyszałam chóralne "Sto lat, sto lat niech żyje żyje nam!!!" "Ooo, ktoś ma urodziny"-pomyślałam. I nagle przy naszym stoliku stanęła cała grupa kelnerów z wielkim tortem w rękach. Zdębiałam. "Skarbie, w tym dniu, dniu Twoich urodzin, chciałbym, abyś wiedziała, że bardzo Cię kocham i chciałbym Ci życzyć, aby Twoje wszelkie marzenia się ziściły. I mam nadzieję, że przynajmniej jedno bedzie dotyczyło mnie" - powiedział mój chłopak i wręczył mi wielki bukiet czerwonych róż. "Myślałaś, że zapomniałem?" - dodał.
Yyyy... jakby Ci to powiedzieć Skarbie...urodziny mam jutro...Oczywiście mu tego nie powiedziałam i do końca wieczora udawałam, że była to najpiękniejsza niespodzianka w moim życiu.
Następnego dnia rano zadzwoniła moja mama z życzeniami. Pozwoliłam mu odebrać mój telefon i uwierzcie mi, że jego mina wcale nie była mniej kosmiczna od mojej dzień wcześniej, gdy zostałam postarzona o cały jeden dzień.
Do dzisiaj wspominamy te moje "urodziny" i jest to naprawdę jedno z naszych najzabawniejszych wakacyjnych wspomnień.
- Zarejestrowany: 22.06.2011, 10:58
- Posty: 28
Podczas wakacji wiele zabawny sytuacji miało miejsce, tu przytocze tylko kilka :)
Wydarzenie to miało miejsce już dobre kilka lat temu. Razem z bratem i rodzicami pojechaliśmy na wczasny nad morze. Oko;ica piękna, ośrodek też niczego sobie jak na tamte czasy. Dostalismy klucze do naszego wspaniałego lokum z numerem 13. Nie jestem przesądna ale tamten numerek na zawsze zostanie w mojej pamięci. W domku bardzo dobrze nam się mieszkało, do czasu piatku i to 13. Ktoś może powiedzieć, że to to zbieg okoliczności, ale tego dnia nasze tymczasowe mieszkanko pokazało, że na prawdę jest pechowe. Najpierw klucz zaciął sie w zamku i trzeba było do domku wskakiwać oknem, kiedy problem drzwi został rozwiązany, pękła rura od wody, zalewając domek, a na dokładke wieczorem w całym miasteczku padł prąd. Do dzis się śmiejemy, że to był nasz prawdziwy piatek 13, a w to miejsce wracaliśmy jeszcze wielokrotnie,ale już nie do domku z numerem 13 :)
Inną ciekawą historią była moja wyprawa z obecnym mężem, a wtedy juz prawie narzyczonym do Tylicza, pieknej miejscowości w górach, miedaleko Krynicy. Wyprawa ta była niemałym wyzwaniem, cała noc w pociagu, ja na dodatek z anginą najgorszą od lat, ale sam pobyt był juz tylko radościa. Bardzo dużo spacerowaliśmy, zwiedzalismy okoliczne miasta i maisteczka. Pewnego dnia trafiła nam sie okazja wyjechać, z sąsiadmi do Czech. To była pierwsza zagraniczna podróż mojego męża. Na przejsciu zostalismy poroszeni o dowody tożsamości, moj plastikowy dowód nie robił wrażenia, ale mojego towarzysza papierowy i to jeszcze w czesciach spore zamieszanie, no ale zostalismy przepuszczeni. Wycieczka była cudowna, schodki zaczęły się przy próbie powrotu, bo z nikim nie było problemu, tylko z moim Szymonem. Celnikowi zdecydowanie nie podobał sie dokument tozsamości i nie bardzo chiano go wpuścić spowrotem do kraju. Po tłumaczeniach i wstawiennictwu grupy celnik jednak wpuscił, mówiąc, weź sie Pan oświadcz, ożeń i zmień dowód, bo kiepsko wygląda. :) Mąz posłuchał i 3 dni później dostała pierścionek na rynku w Krakowie, z którego wyjechaliśmy 5 godzin później niżź planowaliśmy, bo jakoś czesto pociagami nie podróżujemy i nie zwróciliśmy uwagi, ze wybrany przez nas pociąg kursuje tylko kolonijnie w wyznaczonych dniach :)
A to historia sprzed 2 lat. Razem z naszą 2,4l bylismy na wczasach nad morzem. Pod sercem nosiłam synka i córka wiedziała, że nie mogę jej nosić, bo mamie rośnie brzuszek i jest tam maluszek. JAkie był moje zdziwienie, kiedy moja córka podchodzi do pana z brzuszkiem piwnym i pyta czy on tez urodzi maluszka, bo brzuszek ma spory i spytała, czy Pan tez tak jak mama żyga. Zdziwienie Pana było bezcenne, a komentarz jego towarzyszki , że chyba czas za odchudznie się zabrac bezcenne :)