Moja mrożąca krew w żyłach historia z życia wzięta,
oj trudno będzie, trudno!
Skąd ta trudność - bo takiej strachliwej jak ja,
to wiele życiowych sytuacji do rangi koszmarnych już urosło, a jak znam życie
- lista takich otwarta.
Ale ok, poszperam w myślach
i mój number one
z życia wziętych koszmarnych sytuacji
w kilku słowach zdradzę
..................
Ot proszę bardzo:
czas akcji: ubiegłoroczne lato
miejsce akcji: moje mieszkanie w zwyczajanym mieście, gdzieś na Kujawach
bohaterowie: w roli głównej córka, ja,
role drugoplanowe: sąsiedzi, "fachowiec" od stolarki
informacja dodatkowa, ale jakże ważna: zbierzność akcji i bohaterów celowa,
a, historia oparta na wydarzeniach prawdziwych (bez "upiększania!"!!).
Nic nie zapowiadało, że ten dzień przysporzy mi tyle nerów, a te jak zwykle znajdą swe odbicie w dodatkowych kilku siwych włosach (już niedługo, w obliczu tylu zmartwień i kłopotów, to chyba na farbę do włosów nie zarobię). Poźno się wczoraj położyłam spać, bo trochę dodatkowego sprzątania było, ale sprzątałam z zapałem i uśmiechem na twarzy, bo w końcu są, w końcu je mam, te na które tak długo odkładałam pieniądze, rezygnując z wielu rzeczy, a ostatnio kupienia nowych ciuszków na lato, a te w pełni było. Co to takiego - dla Was banalnie pewnie zabrzmi - ale dla mnie absolutnie nie - to nowe drzwi wejściowe do mojego mieszkania. No w końcu są porządne, bezpieczne - tak jak być powinno. Mimo nie wyspana wstałam, jak zwykle przed szóstą rano, bo tego dnia wybierałam się z córką na wizytę do lekarza - na badanie, na które czekałyśmy 5 miesięcy i dziś właśnie się doczekałyśmy - dziś jest termin (o zgrozo swoją drogą, jak się długo czeka na badania, na wiztyty u specjalistów z dzieckiem). Pierwsze moje kroki - na przedpokój i uśmiech, jak ładnie wyglądają moje nowe drzwi! Potem łazieneczka, obowiązkowo kawka. W dobrym nastroju, popijając swoją czarną "przyjaciółkę", przygotowywałam śniadanko dla mnie i córki. W tym czasie moja pociecha obudziła się. Dalej wiadomo: śniadanko, łazienka, ubieranie się, w między czasie trochę i pospieszanie córki - byśmy zdąrzyły, bo dojechać trzeba na drugi koniec miasta. I punkt, co prawda jeszcze nie ten kulminacyjny, nie ten, co mi krew w żyłach zmroził, ale uwieźcie, że koszmarny, a jakze - czesanie mojej Kólewny. A u tej mojej Królewny włosy do pasa i każde czesanie ranne, to choćby z największą deliaktnością z mojej strony wykonywane, to u córki bunt. Ta nie chce się czesać i już! Ale mając tak od zawsze i na to przygotowana byłam - czas na przekonywanie, że uczeszymy raz dwa doliczony był. Ok, wystrojone, wyczesne i z książeczką zdrowia w ręku czas wyjść na autobus. Zadowolenie na mojej twarzy, że całkiem sprawnie ranek nam przeszedł, że w końcu doczekałyśmy się terminu wizyty, że słońce pięknie juz świeci i będzie kolejny wspaniały dzień i że te nowe drzwi mamy w mgnieniu oka przerodziło się w bezdradność, strach, niepokój i wszelkie nazwane i nienazwane złe emocje. Otwieram drzwi, zamek jeden, zamek drugi, zamek trzeci i wychodzimy mówię do córki. Klamka ... a drzwi ani rusz.... to ja znów ciągnę mocniej a one ani rusz .... ciągnę coraz bardziej nerwowo one ani rusz. Córka mnie pospiesza, niecierpliwe przebierając nóżkami, toteż ciągnę, ale drzwi nadal ani rusz. Ciągnę i ciągnę, a im dłużej, tym bardziej wystraszyłam się, że na dobre z nimi coś nie tak, a do tego córki zniecierpliwienie przerodziło się w strach wypisany w oczach, czemu pewnie i ja byłam winna, bo nie skryłam tego, że samą mnie ta sytuacja wystraszyła. Totalnie nie wiedziałam co zrobić. Córka już płakała, nie ma się co dziwić - dla sześciolatki widok tak zdenerwowanej mamy ten płacz wywołał, a z drugiej strony pewnie i ona zdała sobie sprawę z sytuacji, że nie możemy wyjść z własnego domu. Opanowałam się nieco i i choć trochę uspokoiłam córkę. Ale szczerze, to byłam tak bezradna, a bezradnosci rzadko się poddaję, bo ja sama - samotna mama, to z wieloma rzeczami poradzić sobie juz w życiu musiałam solo bez "chłopa", toteż postawiłam się do tzw. "pionu" i uspokajającym tonem powiedziałam do córki, ale i do samej siebie: zaraz coś mama poradzi. Na niewiele się to zdało, bo córkę opanował atak strachu, totalny płacz ze spazmami, aż się zanosiła. Ja za telefon - dzwonię do firmy, która mi te drzwi (od tego monetu celowo juz nie nazywane przeze mnie wymarzonymi, bo jakie one tam wymarzone - jak się otworzyć nie chcą nawet!) wczoraj wstawiła - a tam co: że to nie możliwe, że się nie chcą otworzyć, że oni podjechać nie mogą, bo są na robocie poza miastem - może jutro. Jak to jutro?! To ja i córka mamy być uwięzione we własnym domu. Nic mi nie pomogli, a uwięzienie stało się faktem. Niestety nie mam rodziny (poza mamą), więc i taka droga pomocy odpada. Jedyne co mi przyszło na myśl - sąsiedzi. Nasłuchiwałam, jak dobrze, że nie musiałam długo czekać - sąsiad z mojego piętra wychodził z domu - krzyczałam przez drzwi, że proszę o pomoc i jaki mam problem. O jaka ulga - kazał się nie martwić, że coś poradzi. Chwyciłam się tej myśli, ale uspokoić nie mogłam, bo nie dawałam rady opanować ataku paniki u córki. Co robić? Przytulać, głaskać, zapewniać, że już dobrze, że zaraz drzwi się otworzą i z domku wyjdziemy ....... Trochę się to udało, jednocześnie czekałam, czy sąsiad coś wymyśli. Postanowiłam, że jeśli nie uda mi się do końca dziecka uspokoić - nie mam wyjścia - jedynie telefon na pogotowie, bo sam płacz niebezpiecznym nie jest, ale to zanoszenie się i trudność w łapaniu oddechu mnie niepokoiła. Ale jak jak lekarz wejdzie, kiedy drzwi otworzyć nie można. Na szczęście córka uspokajała się, a i do tych drzwi pukać ktoś zaczął - to sąsiad. Co za szczęśliwy zbieg okolicznosci, normalnie, aż niemożliwe, pomyślałam, a jednak - piętro poniżej siąsiedzi własnie dziś fundowali sobie też wymianę drzwi. Robiła to u nich inna firma (jak się potem okazało bardziej solidna, bo takiej usterki oni nie mieli). "Fachowcy" piętro poniżej pracujący zgodzili się pomóc (no oczywiscie sąsiad przyleciał przez drzwi pytać, czy jestem finansowo przygotowana, bo oni za chwilkę podejdą, ale potraktuja to jako fuchę). Tak, tak ! Zapłacę, tylko niech otworzą te przeklęte drzwi!. Podważanie futryny i niemal wywarzenie drzwi - ale udało się. Oczywiście, że termin wizyty nam przepadł, bo już niemal do samego wieczora trwało przywrócenie do sytuacji, by drzwi były zamontowane jak należy i jak należy otwierały się i zamykały. Zrobili mi to "fachowcy" zaporzyczeniu od sąsiadów poniżej, jak skończyli u nich swoją pracę. Drzwi mnie kosztowały niemal podwójnie, a z firmą, która mi tą fuszerkę zrobiła - tu niestety, nic nie wywalczyłam żadnej reklamacji, żadnej reakcji - to dopiero był koszmar i osiagnęli, co chcieli - odpuściłam, bo stres to był dla mnie ogromny. Po tym dniu, kiedy zostałyśmy z córką uwięzione we własnym domu - przez wiele, wiele dni jeszcze córka czuła się niepewnie, gdy następował moment otwierania drzwi. A ja - dorosła baba, a drzwi nieraz mi się jeszcze śnią - że pożar wbucha, a ja z córką nie mogę uciec, bo drzwi się nie otwierają i inne takie koszmary, w których w roli głównej moje drzwi wejściowe do mieszkania. I cała ta historia i te koszmary senne, ta krew w żyłach mi zmroziły na dobre.