Rozstałam się
Mój związek od jakiegoś czasu był na krawędzi, tyle że ja z czasem coraz bardziej upewniałam się, że lepiej już nie będzie, chyba że chwilami. I chwile bywały piękne, ale miały to do siebie, że mydliły mi oczy.
W tej chwili oficjalnie rozstałam się po ponad pięciu latach związku. Zamiar ten nosiłam w sobie od jakiegoś czasu. Nie piszcie proszę kochani, że się ułoży, że się pogodzimy, bo chcę Wam powiedzieć, że godziliśmy się wiele razy, ale jeśli ktoś nazywa mnie ćwokiem i chamidłem dlatego, że zwracam uwagę na nadużywanie alkoholu, jeśli ktoś nie oddaje mi pieniędzy, niszczy pożyczone ode mnie rzeczy i obraża mnie coraz częściej, to nie ma sensu czekać w upokorzeniu na lepsze jutro, bo w takim związku ono nie nadejdzie. W dodatku, jako że jestem impulsywna, czlowiek ten prowokował mnie do zachowań, których może nie żałuję, ale których nie chciałabym mimo wszystko powielać - do takich samych wyzwisk i krzyków.
Co będzie teraz... podejrzewam, że same problemy, bo to mściwy człowiek jest.
Mimo to pamiętałam co pani psycholog powiedziała mi podczas poprzedniego kryzysu w związku, który został pokonany. Zmieniło się wtedy na lepsze i byłam zadowolona ze związku, ale znów się popsuło i psuło coraz bardziej, wiecie... jak robak w słodkim jabłku - jesz jesz i jest cudowne, soczyste, slodkie, pachnące, ale trafiasz na robaka i okazuje się, że zdążył już wyżreć połowę środka, ale ty o tym nie wiedziałaś. To taka moja aluzja odzwierciedlająca doskonale moje odczucia co do tego związku. Wracając do tego, co powiedziała mi psycholog:"Jeśli odejdziesz, to może i będziesz nękana, upokarzana, nachodzona, może i skrzywdzi ciebie i twoją rodzinę tak jak grozi, ale pamiętaj - jeśli nie odejdziesz będzie tak na pewno."
Oj, to forum coraz bardziej mi się podoba. Wspaniałe jesteście i można na Was liczyć nie tylko kiedy człowiek chce pogadać o duperelach, porozmawiać o sprawach poważnych, ale kiedy potrzebuje wsparcia to też jesteście. Dziękuję. Łeee... rozkleiłam się, ech...
- Zarejestrowany: 27.10.2009, 16:11
- Posty: 30511
Wyjście z toksycznego związku to jak złapanie oddechu na nowo lub zobaceznie słońca po wyjściu z kopalni. Nie ma nic piękniejszego ale trzeba ufać najlepszemu doradcy jakim jest czas.
- Zarejestrowany: 18.04.2008, 22:57
- Posty: 161880
Wyjście z toksycznego związku to jak złapanie oddechu na nowo lub zobaceznie słońca po wyjściu z kopalni. Nie ma nic piękniejszego ale trzeba ufać najlepszemu doradcy jakim jest czas.
Potwierdzam - i czas leczy rany.
Czas... no właśnie. Kiedy się z kimś spędzało tyle czasu to trudno tak nagle się oderwać. Trochę pusto się robi. Z drugiej jednak strony nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo ostatnimi czasy to wspólnie spędzane wieczory były pełne kłótni, a tego mi akurat nie brakuje i przez to właśnie jego obecność przestała być dla mnie czymś pożądanym. Gdyby nie to, byłoby o wiele ciężej.
- Zarejestrowany: 27.10.2009, 16:11
- Posty: 30511
Czas... no właśnie. Kiedy się z kimś spędzało tyle czasu to trudno tak nagle się oderwać. Trochę pusto się robi. Z drugiej jednak strony nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo ostatnimi czasy to wspólnie spędzane wieczory były pełne kłótni, a tego mi akurat nie brakuje i przez to właśnie jego obecność przestała być dla mnie czymś pożądanym. Gdyby nie to, byłoby o wiele ciężej.
Bo najtrudniejsze jest to przyzwyczajenie,. Czasami warto sobie spisać na kartce te dobre i złe rzeczy i zobaczyć jaki jest ich bilans.
Trochę się boję takich rzeczy, bo co jeśli się zawieszę na tych dobrych? Jak będę miała wątpliwoście to tak zrobię, ale potrzebuję się otrząsnąć z pierwszego bólu, żeby czasem nie zacząć go tłumaczyć i litować się nad nim i wspominać jak dobrze było czasami. A to przyzwyczajenie chyba rzeczywiście jest najtrudniejsze.
- Zarejestrowany: 07.08.2010, 20:41
- Posty: 8231
Podjęłaś dobrą decyzję, nie można pozwolić się tak traktować, a z czasem było by coraz gorzej ;( Bądź teraz konsekwentna, nie rozpamiętuj dobrych chwil!
Moim zdaniem to i tak kobieto* długo z tym wytrzymywałaś.Co tu dużo pisać.
Napiszę,że jeszcze szczęście się do Ciebie uśmiechnie,tego Ci życzę:*** A z nowym rokiem myśl w przyszłość i nie patrz za siebie(co było kiedyś).
- Zarejestrowany: 12.02.2011, 20:10
- Posty: 3358
Podjęłaś trudną, ale dobrą decyzję...
Skoro było coraz gorzej, to teraz może być tylko lepiej.
I możliwe, że lepiej że to się teraz stało - w okolicy świąt. Bo czas będziesz spędzać z rodzinką i dzięki temu nie powinnaś czuć się aż tak samotnie.
No i masz nas:). Zawsze możesz tu zajrzeć i się wyżalić:).
Macie rację. Nie dość, żę mam Was, święta z rodziną, to jeszcze nie zepsuję sobie świąt kłótniami z nim. Oczywiście będzei skomlił i znów ja wyjdę na tą złą, bo "jak można drugą osobę w święta zostawić."
Zylam w toskycznym zwiazku 3 lata. Pewnego dnia powiedzialam dosc bo sie dusilam. Moze nie bylam wyzywana ale nie mialam przestrzeni i bylam traktowana jak wlasnosc. A zwiazek zniszczyla chorobliwa zazdrosc i brak zaufania. Nie jest to smao co u ciebie ale zrobilas duzy krok na przod. Swiadomie powiedzialas dosc i chcesz normalnie zyc.
A to, ze on bedzie cie prowokowal do zlych zachowan to z tym trzeba sie liczyc. Ale z tego co piszesz to taki typ czlowieka, jak ta krowa co duzo ryczy a malo mleka daje:). Wiem,ze ciezko ale ja po prostu staralabym sie unikac jak ognia tego czlowieka(jesli sie da). Stalabym sie glucha na to co mowi. Im bardziej ty bedziesz reagowac, tym wieksza on radoche i satysfkacje bedzie mial ze swojej glupoty. A ty brzydko mowiac "olewajac go" udowodnisz mu, ze jestes bardziej dojrzala niz on, nie dasz mu satysfakcji i zamkniesz bledne kolo do ktorego on bedzie dazyl.
Byc moze po rozstaniu bedziesz miala momenty slabosci ale to przyzwyczajenie. W dlugim zwiazku owszem jets milosc ale z czasem przywyczajasz sie do czlowieka. JEgo obecnosci, zachowan ale tak jak dziewczyny pisza "Czas leczy rany"-ja mowie, ze przyzwyczaja do bolu. Tak, czy siak w obu przypadkach potrzeba czasu, by sie wszystko zagoilo:)
Skup sie na rodzinie, przyjaciolach i poswiecaj im, jak najwiecej uwagi a bedzie dobrze. I pamietaj podejlas dobra decyzje, ze wyszlas z toksycznego zwiazku i chcesz zyc a nie opdac na dno:). Powodzenia.
Czasami człowiek się przyzwyczaja i tłumaczy drugą stronę. te piękne momenty, o których piszesz łagodzą sytuację na jakiś czas. Po czy przy każdej kolejnej kłótni żale wracają z podwojoną siłą. Siła ta rośnie rośnie, aż któregos razu jest tak ogromna, że mówimy NIE. NIE to pierwszy krok, ale ogromny.
Powinnaś być z siebie dumna, że zrobiłaś pierwszy krok. Teraz patrz pozytywnie na świat i obierz sobie jakiś cel. Nie patrz w tył, mimo że przez jakiś czas wspomnienia i ludzie dookoła będą będą Ci o tym przypominać. Życie jest zbyt piękne, aby marnować je dla kogoś, kto CIę nie szanuje i ogranicza.
- Zarejestrowany: 24.05.2011, 09:12
- Posty: 2868
To jest tak że często wmawiamy sobie że jest dobrze albo że tak powinno być, że na tym polega związek- gdy dwoje ludzi się rani. Często tkwimy z tą druga osobą z obawy przed samotnością. Mija trochę czasu i uświadamiamy sobie że tak naprwde odzyskaliśmy spokój ducha. Znam mnóstwo kobiet które juz były stracone na stare panny a one poznały facetów po 30 i świetnie im się wiedzie!
Iwonko. Podjęłaś trudną, ale mądrą decyzję. I będzie teraz już tylko dobrze! Może nie dziś, nie jutro i nie za tydzień - ale w końcu będzie. I kiedyś z mężem będziecie wieczorem pić herbatę, przytuleni i wpatrzeni w siebie i nawet nie przejdzie Ci przez myśl, że ta niedawna z dzisiejszej perspektywy decyzja o rozstaniu mogła być inna. Życzę Ci dużo siły, bo ja sama wiem, jak się człowiek do człowieka przyzwyczaja - ale w związku najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą, ze swoimi myślami, z poczuciem bezpieczeństwa i poczuciem, że ta druga osoba Cię szanuje i gotowa jest za Ciebie oddać życie i wszystkie swoje marzenia. I jeśli tutaj tego zabrakło - możesz się tylko uśmiechnąć do lustra, do samej siebie, że podjęłaś taką decyzję teraz, a nie po kilku latach małżeństw z tym facetem jako nieszczęśliwa, zgorzkniała i sfrustrowana kobieta. Trzymam kciuki!
- Zarejestrowany: 28.03.2011, 10:52
- Posty: 1915
Kochana ja też byłam w takim związku ale 2,5 roku i potrafiłam powiedzieć dość. Kiedy nakryłam go na zdradzie. Chłopak myślał, że ja jestem ślepa, że nic nie widze. Na poczatku też myslałam,że nie dam bez niego rady ale okazało sie inaczej. Miałam wspaniałych przyjaciół którzy mnie nie opuscili tylko wspierali. Dzis jestem szczesliwa męzatka mam wspaniałego meza i wcale nie szukałam podobnego faceta mam zupełne odbicie jego. Wiem , że jestem kochana. wiadomo sa i kłótnie ale takie normalne gdzie nie potrafimy sie na siebei gniewac. Dlatego zycze Ci zebys i ty znalazła takiego mężczyzne. Ale dam Ci rade nie szukaj sama przyjdzie u mnie tak było.
- Zarejestrowany: 26.01.2010, 18:21
- Posty: 18946
tez kiedyś przeżyłam rozstanie . Bolało , i to bardzo , ale dzisiaj nie żałuję tego bólu . Po latach trafiłam na właściwą osobę i dzisiaj jestem na prawdę bardzo szczęśliwa ...
To bardzo motywujące co piszecie i coraz bardziej pcha mnie do przodu.
Zwierzę się Wam z czegoś, o czym tak w pełni wiedziała do tej pory tylko jedna osoba.
Kiedyś już byłam w toksycznym związku, także bez wyzwisk, ale z całą masą ograniczeń i to naprawdę strasznych - Cezary R. mówił mi jakie ubrania mam nosić, jakie kolory, jakich nie, jaką mam mieć fryzurę na głowie, jakie książki czytać, jakiej muzyki słuchać, zabraniał mi jeść słodycze i mówić na ulicy "cześć" koleżankom z klasy.
Zaczęły wypadać mi włosy, a dermatolożka zacząła wypytywać o dom, szkołę i związek i wręczając receptę na 90 zł powiedziała:"Za dwa tygodnie masz przyjść na kontrolę i powiedzieć mi, że rzuciłaś tego chłopaka". Nie przyszłam wcale, wiadomo - jak ktoś mógł złe słowo o nim powiedzieć, nie? Z czasem było gorzej. Nerwowe drgania nogami, nagłe osłabienia i zawroty głowy, a potem żołądek - niesamowite boleści chwytające nagle. Lekarka myślała, że wrzody. Kiedy mnie rzucił (dobrze się stało, bo sama nie potrafiłam odejść chociaż tak bardzo chciałam to przerwać), po dwóch tygodniach wszystko przeszło jak ręką odjął i uświadomiłam sobie, że od dawna go nie kochałam, tylko byłam uzależniona.
Moje życie zmieniło się całkowicie. Zaczęłam robić wszystko to, czego mi zabraniał, jak doszłam do siebie pod względem zdrowotnym zostałam honorowym dawcą krwi czego tak bardzo chciałam, udzielałam się w wolontariacie, wyjeżdżałam za miasto, odnowiłam kontakty, miałam romansik, tyle że skończył się ze względu na odległość i między innymi poznałam Marka K., człowieka z którym spędziłam ostatnie 5 lat.
Przez rok byliśmy tylko znajomymi spotykającymi sie we wspólnym gronie. Przez następny rok spotykaliśmy się także sam na sam i zaprzyjaźniliśmy się. Postanowił być abstynentem stwierdzając, że jego picie stało się problematyczne. Abstynentem był ponad 2,5 roku. Związaliśmy się, było wspaniale. I był inny niż były - nie kazał mi się odchudzać tylko mówił "masz wyglądać tak, żeby sobie samej się podobać i czuć dobrze, bo mi się będziesz podobała zawsze", żadnego zmuszania do ubierania sie w określony sposób, czesania, co najwyżej mówił, że ładnie mi w jakiejś fryzurze i że lubi kiedy mam na sobie to czy tamto, żadengo nakazu co do książęk i muzyki, rozumiecie - zachwyciła mnie ta pełna akceptacja mojej osoby po tym jak przeżyłam piekło ograniczeń. I naprawdę było nam dobrze. Znaliśmy się od dwóch lat i zaprzyjaźniliśmy, dopiero wtedy się związaliśmy. Przeżyłam wspaniały okres w życiu.
Po jakichś dwóch latach stało się coś, co często spotyka osoby z uzależnieniami. Jeśli ktoś rzuca jedno, może popaść w inne i tak jak on rzucił alkohol, tak zaczął po dwóch latach uprawiać hazard. Potem już się potoczyło... wygrane się skończyły, zaczęły się długi, agresja, przemoc i powrót do picia. Reszta już wyglądała tak: raz jak w niebie, kiedy nie pił (a wtedy był zupełnie innym człowiekiem, dobrym, wspaniałym, pomocnym), a raz jak w piekle (wyzwiska i kłótnie i inne takie). Przez jakiś czas byłam bita za wszystko i nic. Po jakimś czasie, mniej więcej po roku, przestał używać siły, zmienił się i za czasem doszedł już do tego, że rzeczywiście nie podniósłby już ręki, ale zaczęliśmy się zwalczać psychicznie i raz było siódme niebo a raz trzecia wojna światowa z użyciem broni psychologicznej.
Doszłam w końcu do tego, ze tak jesteśmy przepełnieni żalem i tak zniszczeni przez to co się działo, ze nigdy już nie będziemy w stanie stworzyć trwałego związku, dobrego związku, nigdy już nie będziemy potrafili sie nawzajem szanować.
Napewno będziesz miała teraz dystans do męższczyzn, albo nie Musisz być ostrożniejsza Napewno trafisz na swoją drugą połówke " Życie jest jak pudełko czekoladek , nie wiadomo co nam sie trafi"
- Zarejestrowany: 07.08.2010, 20:41
- Posty: 8231
To bardzo motywujące co piszecie i coraz bardziej pcha mnie do przodu.
Zwierzę się Wam z czegoś, o czym tak w pełni wiedziała do tej pory tylko jedna osoba.
Kiedyś już byłam w toksycznym związku, także bez wyzwisk, ale z całą masą ograniczeń i to naprawdę strasznych - Cezary R. mówił mi jakie ubrania mam nosić, jakie kolory, jakich nie, jaką mam mieć fryzurę na głowie, jakie książki czytać, jakiej muzyki słuchać, zabraniał mi jeść słodycze i mówić na ulicy "cześć" koleżankom z klasy.
Zaczęły wypadać mi włosy, a dermatolożka zacząła wypytywać o dom, szkołę i związek i wręczając receptę na 90 zł powiedziała:"Za dwa tygodnie masz przyjść na kontrolę i powiedzieć mi, że rzuciłaś tego chłopaka". Nie przyszłam wcale, wiadomo - jak ktoś mógł złe słowo o nim powiedzieć, nie? Z czasem było gorzej. Nerwowe drgania nogami, nagłe osłabienia i zawroty głowy, a potem żołądek - niesamowite boleści chwytające nagle. Lekarka myślała, że wrzody. Kiedy mnie rzucił (dobrze się stało, bo sama nie potrafiłam odejść chociaż tak bardzo chciałam to przerwać), po dwóch tygodniach wszystko przeszło jak ręką odjął i uświadomiłam sobie, że od dawna go nie kochałam, tylko byłam uzależniona.
Moje życie zmieniło się całkowicie. Zaczęłam robić wszystko to, czego mi zabraniał, jak doszłam do siebie pod względem zdrowotnym zostałam honorowym dawcą krwi czego tak bardzo chciałam, udzielałam się w wolontariacie, wyjeżdżałam za miasto, odnowiłam kontakty, miałam romansik, tyle że skończył się ze względu na odległość i między innymi poznałam Marka K., człowieka z którym spędziłam ostatnie 5 lat.
Przez rok byliśmy tylko znajomymi spotykającymi sie we wspólnym gronie. Przez następny rok spotykaliśmy się także sam na sam i zaprzyjaźniliśmy się. Postanowił być abstynentem stwierdzając, że jego picie stało się problematyczne. Abstynentem był ponad 2,5 roku. Związaliśmy się, było wspaniale. I był inny niż były - nie kazał mi się odchudzać tylko mówił "masz wyglądać tak, żeby sobie samej się podobać i czuć dobrze, bo mi się będziesz podobała zawsze", żadnego zmuszania do ubierania sie w określony sposób, czesania, co najwyżej mówił, że ładnie mi w jakiejś fryzurze i że lubi kiedy mam na sobie to czy tamto, żadengo nakazu co do książęk i muzyki, rozumiecie - zachwyciła mnie ta pełna akceptacja mojej osoby po tym jak przeżyłam piekło ograniczeń. I naprawdę było nam dobrze. Znaliśmy się od dwóch lat i zaprzyjaźniliśmy, dopiero wtedy się związaliśmy. Przeżyłam wspaniały okres w życiu.
Po jakichś dwóch latach stało się coś, co często spotyka osoby z uzależnieniami. Jeśli ktoś rzuca jedno, może popaść w inne i tak jak on rzucił alkohol, tak zaczął po dwóch latach uprawiać hazard. Potem już się potoczyło... wygrane się skończyły, zaczęły się długi, agresja, przemoc i powrót do picia. Reszta już wyglądała tak: raz jak w niebie, kiedy nie pił (a wtedy był zupełnie innym człowiekiem, dobrym, wspaniałym, pomocnym), a raz jak w piekle (wyzwiska i kłótnie i inne takie). Przez jakiś czas byłam bita za wszystko i nic. Po jakimś czasie, mniej więcej po roku, przestał używać siły, zmienił się i za czasem doszedł już do tego, że rzeczywiście nie podniósłby już ręki, ale zaczęliśmy się zwalczać psychicznie i raz było siódme niebo a raz trzecia wojna światowa z użyciem broni psychologicznej.
Doszłam w końcu do tego, ze tak jesteśmy przepełnieni żalem i tak zniszczeni przez to co się działo, ze nigdy już nie będziemy w stanie stworzyć trwałego związku, dobrego związku, nigdy już nie będziemy potrafili sie nawzajem szanować.
Oj, Jeszcze Bardziej smutna historia. Jak mogłabym coś doradzić, to wydaje mi się, ze powinnaś zanim znajdziesz sobie kogoś udać się na terapię, poprocować nad samooceną, bo masz skłonności do tworzenia zwiazków, gdzie jesteś tzw. "ofiarą" przemocy fizycznej lub psychicznej.
Jesteś młodą, mądrą dziewczyną, możesz to zmienić.
Chyba masz rację. Tzn. na pewno masz rację. Nie mam jednak zbytnio zaufania do tutejszych specjalistów. Znam ich już, chodziłam na niejedną terapię i nie czułam, żeby mi zbytnio pomagała. Nudziłam się trochę podczas sesji, nie mogłam znieść cukrowania. Niby jest tutaj psycholog, który pomógł mojej znajomej po rozwodzie i mojemu koledze też, ale ja miałam u niego dwie terapie i ... no i nic.
Ale na pewno muszę odzyskać, o ile wogóle miałam, a jeśli nie miałam to wyrobić w sobie taką pewność siebie, żeby oczekiwać szacunku dla swojej osoby, żeby być bardziej niezależną, żeby nie potrzebować tego, co mi dawały chore związki, bo musiały mieć coś, co mnie przyciągało. Ten ostatni to na pewno akceptacja, więc muszę tak siebie samą kształtować, żeby się akceptować.