W małżeństwie Adama to żona była głową rodziny. To żadna tragedia, bo przecież wiele jest takich związków, że niby to facet nosi spodnie, a wszystkie decyzje i tak podejmuje kobieta. U Adama było podobnie. Rządziła Ewa, a on nie stawiał się nawet wtedy, gdy żona przy innych upominała go, żeby lepiej się nie odzywał. Mówiła ona. Jakoś to znosił, może z wygody, może dla świętego spokoju, może dla dobra dzieci, a może też ze strachu, bo Ewa potrafiła być porywcza. Krzyknąć, szarpnąć z byle powodu, rzucić czymś w jego kierunku, gdy coś szło nie po jej myśli. Nie za często i nie zawsze, więc i nawet na to Adam przymykał oko.
Przyszedł jednak czas, że Adamowi przestało się układać z pracą. Starą posadę stracił, nowej nie mógł znaleźć. Wiadomo, że jak ktoś dobija pięćdziesiątki, a do tego pochodzi z małego miasteczka, stoi na szarym końcu kolejki szukających zatrudnienia. W domu Adam przesiadywał całe dnie i tylko drażnił tym Ewę. Coraz częściej biła i szarpała swego ślubnego. W ogóle przestała go szanować. On zaglądał do lodówki, ona ją zamykała. On nalewał sobie talerz zupy, ona sprzątała mu go sprzed nosa i ostentacyjnie zupę wylewała. - Nie zarabiasz, nie będziesz też jadł - mówiła wtedy i zawsze przy dzieciach, więc i one w końcu zaczęły ignorować ojca, traktować go jak powietrze, jak zbędny balast. Dopiero wtedy Adam pękł. Poszedł po pomoc.
Policyjne statystyki pokazują jednak, że problem przemocy domowej wobec mężczyzn, choć wciąż wstydliwy, to jednak coraz śmielej wychodzi na światło dzienne. Jeszcze w 1999 roku w policyjnych raportach widniało ponad 4 tys. zgłoszeń od mężczyzn prześladowanych przez swoje partnerki. W 2006 roku podobnych zgłoszeń było już ponad 10 tys., w ubiegłym roku już blisko 12 tys. przypadków. To w porównaniu do blisko 90 tys. bitych i poniżanych kobiet wciąż niedużo, ale liczby pokazują, że problem jest coraz bardziej powszechny.
onet.pl
Czy pójście po pomoc, to rzeczywiście wstyd?