Aż mnie ciarki przeszły, gdy poczytałam Wasze wypowiedzi. Ja rodziłam 2 razy rok po roku naturalnie w szpitalu, gdzie mają w zwyczaju ochronę krocza... Przy pierwszym porodzie troszkę popękałam (I stopień). Nic groźnego i w dobrą stronę na szczęście, jednak ponoć za szybko parłam i popękałam także w środku... Rodziłam bez znieczulenia. Pękania nie czułam nic a nic i w ogóle skurcze parte przy tym porodzie były dla mnie przyjemnością w porównaniu z wcześniejszymi... Niestety później straciłam za dużo krwi, z przyjemnej atmosfery i przygaszonych świateł nici - zapalono światło górne, wszyscy zaczęli biegać, Magdalenkę na brzuch położyli mi na 30 sekund (chyba tylko dla zasady) i zaraz zabrali. Kazali wyjść mężowi z dzieckiem a ja dostałam jakiegoś ogłupiacza. Lekarz miejce zszywania znieczulał miejscowo. Wbijał igiełkę ok 10 razy w różne miejsca, co było dla mnie naprawdę horrorem (pomimo tego głupiego jasia). Znieczulenie miejscowe nic a nic nie działało i zszywanie było dla mnie koszmarem.
Przy drugim porodzie pękłam w tym samym miejscu lecz jeszcze słabiej. Skurcze parte bolały gorzej niż wcześniejsze. Kornelka była ułożona odwrotnie (tzn główką w dół - jednak twarzyczką w stronę kości ogonowej), przez co ta druga faza porodu była znacznie cięższa niż normalnie. Czułam pęknięcie... Kornelka nie mogła się urodzić. Gdy zobaczyłam, że położna bierze nożyczki (dodam, że nie ważne w którym momencie skurczu by to nie było - czułam każdy dotyk) i wyobraziłam sobie ten ból, to tak się zawzięłam, że przy jednym skurczu partym urodziła się główka i cała reszta :) Później wszystko było dobrze, więc po kilku minutach zabrali mi dziecko z brzucha, żeby je zważyć, zmierzyć i żeby obejrzał je neonatolog, po czym oddali mi ją i wszyscy poza położną sobie poszli. Położna zszywała mnie więc w obecności męża i z Kornelcią na brzuchu - nic nie czułam a bynajmniej teraz w ogóle nie pamiętam żadnego bólu!
Wniosek jest jeden i oczywiście wszystkim znany... Obecność najbliższych jest lekarstwem na każdy ból...