„Nie ważne gdzie się w drogę wybierasz !
Najważniejsze to spakować do puszek otwieracz.”
Co tam rejsy i hotele !
przyjemności znam niewiele
większych niż natury łono
na cempingu jakimś z żoną.
Więc, gdy się pojawia słonko,
pakujemy namiot z żonką.
Materace, cztery koce,
bo czasami zimne noce
są, śpiwory, stół składany.
Karkóweczka z przyprawami,
chleb, warzywa i herbatka,
ciastka, gorzka czekoladka,
sterty ubrań, walizeczka
w której mieści się apteczka,
krem na słońce i komary,
dwie latarki, okulary...
(A tych pakunków jest ze 40,
sam nie wiem co się w nich jeszcze mieści...)
Wreszcie koniec pakowania.
Wywieźliśmy pół mieszkania.
Jakiś złodziej obłąkany
co rabuje pustostany
mógłby tylko chcieć się włamać.
Wolno wyprowadzam vana
(„van” w tym miejscu się rymował,
mamy Dacię, model Logan).
Patrzę, żonka pędem leci
krzycząc: "Gdzie są nasze dzieci ?"
Prawda, jest coś dziwnie cicho,
zwykle drą się jakby licho
w nich wstąpiło opętaniem.
Otwieramy znów mieszkanie.
Cicho wszędzie, głucho wszędzie.
Pewni że ich tu nie będzie,
na osiedle wybiegamy,
w każde miejsce zaglądamy.
Mamy plan: wpierw auto schować,
i plakaty podrukować,
porozwieszać wzdłuż chodnika...
Zaraz, czemu w fotelikach
siedzi zgrzewka, grill i tace ?
przecież miały być na pace.
Przestraszeni nie na żarty
zaglądamy... Grają w karty !
Gdzieś pomiędzy walizkami.
Uśmiechają się: "Ruszamy?".