Etap Drugi życia dorosłegoKategorie: Rodzicielstwo, Ciąża Liczba wpisów: 139, liczba wizyt: 313878 |
Nadesłane przez: Ania_29 12-03-2011 15:20
Czytam mój poprzedni post i aż się uśmiechnęłam. Złowieszczy ból brzucha od rana :) Wieczorem był coraz bardziej złowieszczy. Na sesję ciążową już nie zdążyliśmy, bo Szymuś postanowił zrobić mamusi prezent na Dzień Kobiet. Koło 20tej miałam już coraz gorsze przeczucie... Zaczęłam krzątać się po mieszkaniu gorączkowo robiąc wszystko, z czym Mąż mógłby sobie nie poradzić, w razie gdyby to było to co myślę... Podlałam kwiatki, pozmywałam naczynia, posprzątałam z grubsza mieszkanie... Wyszłam jeszcze z psem na spacer, choć dotarło do mnie już wtedy, że to co czuję, to dość regularne skurcze, choć nie przyszło mi jeszcze do głowy mierzyć odstępy między jednym a drugim... Na spacerze spotkałam innego właściciela psa rasy boskser zakochanego w swoim pupilu, który to nie omieszkał zagaić rozmowy... "OO jaki ładny, też widzę piesek, oo a dlaczego bez ogonka, a suchą karmę je czy gotowane jedzonko? Bo mój gotowane. A ile ma..." A ja stałam i jak automat odpowiadałam na pytania, które wylatywały z uradowanego starszego pana jak z karabinu... I czułam, że jak za chwilę się z nim nie pożegnam, to może to się źle skończyć... Bałam się np, że odejdą mi wody albo coś w tym stylu. Bo tak sobie właśnie wyobrażałam początek akcji porodowej... Odchodzą wody i się jedzie do szpitala. Tymczasem moje wody ku mojemu rozczarowaniu były ze mną do samego końca... :) O 21 zaczęłam mierzyć odstępy... 7 min jak w mordę strzelił. Czyli rzeczywiście coś się zaczynało dziać... Już wtedy skurcze wydawały mi się bardzo bolesne, gdybym wiedziała, jak będzie wyglądał prawdziwy ból, to chyba wolałabym umrzeć... Do szpitala zdecydowałam się jechać koło 1 w nocy, czekając na odejście wód... Bałam się, że pojedziemy 60 km i się okaże, że panikuję niepotrzebnie... KTG rzeczywiście wykazało początek akcji porodowej... Skurcze jak należy, tyle, że rozwarcia brak... Czopki, zastrzyki, obrzydliwa lewatywa... To tak w skrócie co się ze mną działo przez kilka najbliższych godzin... A rozwarcia jak nie było tak nie ma... A ja z bólu byłam już prawie nieprzytomna... Skakanie na piłce, znowu lewatywa i kilka godzin późnej rozwarcie na całe dwa palce... Poprosiłam o znieczulenie, ale się dowiedziałam, że musimy poczekać na co najmniej 4 cm rozwarcia... Doczekałam się i wreszcie dostałam upragnione znieczulenie... I 2 h odpoczynku od bólu... Dopiero wtedy pozwoliłam Mężowi wejść na salę porodową... Tylko, że znieczulenie zeszło po 2 h, zanim wszystko zaczęło się na dobre... Kolejnego nie chciano mi już dać, w obawie o "cofnięcie akcji porodowej" - tak przynajmniej powiedziała mi położna... Byłam tak wycieńczona, że wszystko działo się jakby poza mną... Widziałam nade mną 5 osób, które po kolei zaglądały wewnątrz mnie i komentowały... Że sobie nie poradzę z urodzeniem naturalnym, że robimy cesarkę... Tylegodzin męczarni i na końcu chcą mnie ciąć??? Wezbrałam resztki sił i skupiłam się z całej siły na tym co mówi położna... Udało się... O całym bólu zapomniałam z chwilą położenia maluszka na mojej piersi... Czułam się wycieńczona i szczęśliwa...
Po 3 dobach pobytu w szpialu, wrócilśmy do domu...
Patrzę na niego i nie mogę się napatrzeć. Jest taki śliczny i spokojny... Kiedy tak na niego patrzyłam jeszzce w szpitalu, przypomniała mi się pewna historia, komentowana w jednym z wątków tu na Familie... Rodzice utopili swojego 5 dniowego noworodka w latrynie... Rozpłakałam się. I nie mogę przestać o tym myśleć. Jak można zrobić coś tak strasznego tak niewinnej istotce... Znowu płaczę jak o tym myślę.