Na pasach- z Zebrą bezpiecznieKategorie: Zainteresowania Liczba wpisów: 10, liczba wizyt: 19431 |
Nadesłane przez: Zebra_Bezpieczna 14-07-2011 20:09
Samochód w rękach agresywnego, przeceniającego swoje umiejętności lub, co gorsza niedouczonego, kierowcy to bardzo niebezpieczne narzędzie. Współczesne samochody to co najmniej tona żelastwa, które można rozpędzić do naprawdę dużych prędkości. Nie jesteśmy nauczeni zapanować nad naszymi pojazdami, których rozwój technologiczny jest błyskawiczny a my nie potrafimy go nie dogonić, gdyż wielu z nas zatrzymało się technicznie na etapie Fiata 126p lub Poloneza. Tylko nowinki techniczne (takie jak np poduszki powietrzne czy ABS) zapewniają nam namiastkę bezpieczeństwa w sytuacjach ekstremalnych. W przyszłości opisując wypadki drogowe postaram się to Wam udowodnić.
Skupmy się dziś na jednym z najtragiczniejszych wypadków, który zaistniał w ostatnich latach w Warszawie. Kupując samochód zwracamy uwagę na wyposażenie, moc silnika lub kolor, nie myślimy jednak, czy damy sobie radę z tą piekielną maszyną. Pamiętajmy, że przez brawurę i nieodpowiedzialność możemy stracić nasze zdrowie lub życie, ale możemy też pozbawić go innych. Cofnijmy się parę lat. Wstałem rano i zamarłem na sam widok temperatury na zewnątrz, było – 25 C. Nie chciało mi się wychylić nosa na zewnątrz ale cóż, służba nie drużba. Nie znoszę zimy od czasów wojska, gdy na poligonie przy dużym mrozie musiałem zakładać OP-1 i przemarzły mi palce, kto był w wojsku wie, o czym mówię (pamiątka do końca życia). Wyjść z domu to jedno, dojechać do pracy to drugie. Mieszkam w Markach i na drugą stronę Wisły przebijam się przez Most Grota - Radeckiego. Gdy przebrnąłem przez najgorszy odcinek i dojeżdżałem do mostu, zauważyłem ruch w przeciwległym kierunku. Coś mnie tknęło, poczułem, że stało się tam coś niedobrego. Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać – mróz, ślisko, duży ruch, trzeba uważać. Gdy dotarłem do pracy szef wyjaśnił mi, że doszło do tragicznego potrącenia - są zabici. Na miejscu wypadku był już mój kolega, ale skutki i rozmiar zdarzenia powodowały, że przydałaby mu się pomoc. Jechaliśmy tam z duszą na ramieniu, nie wiedząc co możemy tam zastać, czy kolejna w naszej pracy masakra nie załamie nas psychicznie. Nieraz zadawaliśmy sobie pytanie, ile ludzkiego cierpienia możemy znieść bez uszczerbku dla zdrowia. Choć ze śmiercią na ramieniu można się oswoić i zaprzyjaźnić, żeby nie zwariować. Zastanawialiśmy się też skąd tam piesi. Wiadukt, przejścia nie ma, ruch pieszych minimalny, zagadka ? Dojeżdżamy na miejsce. Oprócz jednego czy dwóch radiowozów stojących przy pustym przystanku autobusowym nic nie widać. Podbiega do nas Paweł. W skrócie nakreśla nam, co się stało. Kierujący Forda Focusa z nieznanych nam przyczyn wpada na przystanek autobusowy, gdzie swoją masą niszczy i miażdży wszystko i wszystkich na swojej drodze, po czym przebija barierki i spada z wiaduktu. Paweł prosi mnie o pomoc przy sporządzaniu szkicu miejsca zdarzenia i przy oględzinach zwłok. Rozglądam się, pierwsze ciało zauważyłem na przystanku autobusowym. Mężczyzna miał ok. 50 lat, leżąca obok niego obcięta noga świadczyła o sile uderzenia. Z wiaduktu na dole widzę leżące zwłoki pięknie ubranej młodej kobiety i stojącego nad jej ciałem płaczącego mężczyzny. Do trzecich zwłok muszą mnie zaprowadzić. Najpierw dostrzegam na filarze wiaduktu, oddalonego od nas o ok. 30 metrów i na wysokości ok. 2 metrów ślady krwi. Z tyłu za filarem leżał mężczyzna z pogruchotanymi nogami. Przeczołgał się kilka metrów od miejsca upadku na ziemię zanim zmarł. Często się zdarza, że uczestnicy wypadków, mimo rozległych obrażeń próbują oddalić się z miejsca zdarzenia. Podświadomie nasz mózg każe nam oddalić się z miejsca tragedii, schować się w najmniejszym i najciemniejszym miejscu . Chcemy dać sobie choć przez chwilę złudne poczucie bezpieczeństwa i myśl, że cały ogrom tragedii nas nie dotyczy. Na miejscu szef powiadomił mnie, że w szpitalu zmarły kolejne dwie osoby, czyli nie żyło już pięć osób. Rozejrzałem się. Na miejsce wypadku zjeżdżało się coraz więcej dziennikarzy przekazujący swoje wiadomości na bieżąco. Jak zwykle dla nich złe wieści to dobre wieści. Biorę się do oględzin zwłok. Przy -20 C gumowe rękawiczki przymarzają mi do dłoni, mam wrażenie jakbym polewał je dodatkowo zimną wodą. To był naprawdę ciężki dzień. Jak do tego doszło? Po prostu nierozwaga, pośpiech, głupota, zima, wszystko po trochu. Kierujący Forda jadąc lewym pasem ruchu przy zjeździe z Mostu Grota – Roweckiego na wiadukt nad ul. Jagiellońską, w wyniku nadmiernej prędkości traci panowanie nad pojazdem, wpada na przystanek autobusowy znajdujący się po prawej stronie jezdni, potrąca pięć osób oczekujących na autobus i spada w dół. Kierowca wyszedł z wypadku bez szwanku. Odsiadywał wyrok pięciu lat więzienia. Rodzina przeliczała na procesie, że za każde zabrane życie dostał jeden rok odsiadki. Opowiadał po wypadku, że spieszył się do pracy, bo to, bo tamto, bo owo, lecz życia ludzkiego nikt już nie zwróci. Długo przy przystanku na barierkach wisiał krzyż. Teraz ten wiadukt zburzyli, ale ja tego miejsca i dnia nigdy nie zapomnę, tak jak rodzina, która nie mogła się pogodzić z ich śmiercią, a nawet winili siebie za to nieszczęście, Nie mam serca i prawa pisać ,co mi tego dnia opowiadali. W zasadzie każdy z nich zjawił się na tam przystanku trochę przypadkiem, jakby jakaś nieznana siła chciała związać ze sobą ich losy na zawsze.
Na koniec taka moja osobista prośba. Jeżeli jesteśmy świadkami wypadku, nie odwracajmy głowy w drugą stronę. Każda relacja ze zdarzenia przekazana policjantowi pozwoli mu rzetelnie i dokładnie zrekonstruować przebieg wypadku. Nikt z nas nie wie, kiedy będzie potrzebował takiej pomocy, więc sami innym jej nie odbierajmy.
asp. Piotr Szymański